Dla mnie już jakiś czas temu rozpoczął się sezon na zbieractwo tego, co oferuje nam natura. Dla niektórych korzystanie z jej darów może się wydawać śmieszne bo i po co, skoro wszystko czego nam potrzeba, bez problemu dostaniemy w sklepach? Nie zamierzam przekonywać tych osób, że są w błędzie, że tak jest pod wieloma względami zdrowiej, że jeśli nie spróbują domowego soku z czarnego bzu albo zupy z własnoręcznie zerwanego szczawiu ominą ich smaki, jakich w sklepach nie zaznają. Dla mnie zielarstwo to magia. Potężna wiedza, która pozwala lepiej poznać świat. Jak przyjemnie jest usiąść na łące i wystawiając buzię w gorący dzień do słońca wiedzieć, że to, co rośnie po prawej to łopian, że tam dalej nad rzeką kwitnie czeremcha, że w niedalekich zaroślach w górę pnie się chmiel. Jeśli ktokolwiek z Was uważa, że to bez sensu a znajomość zielarstwa nie jest mu do niczego w życiu potrzebna, proponuję by zakończył czytanie tego postu na najbliższej kropce.
Po co zbierać zioła?
Jak sami widzicie na moim blogu można znaleźć wiele postów dotyczących dań powstałych na bazie darów natury. Szczególnie upodobałam sobie wykorzystanie kwiatów jadalnych, być może dlatego, że kilka lat temu nie przypuszczałabym nawet, że ich spożycie jest możliwe i wcale nie musi zakończyć się zatruciem. Po drugie jak już wspomniałam powyżej dzika kuchnia ma w sobie wiele z magii i jeśli kiedykolwiek fascynowały Was opowieści o zielarkach, wiedźmach, szamankach i druidach to z pewnością odnajdziecie się również w roli kulinarnego zielarza a przy zbiorach nie zabraknie Wam cierpliwości. Zielarstwo to również spędzanie czasu na świeżym powietrzu i ruch a te korzystnie wpływają na samopoczucie, zdrowie i dobry sen. Gwarantuję Wam również, że żadne przygotowane na bazie sklepowych składników danie nie sprawi Wam tyle satysfakcji, co potrawa sporządzona z samodzielnie zebranych komponentów.
Jak zbierać zioła?
Tak jak niezbyt dużą znajomość ziół może Wam zrekompensować bardzo dobrze opisany i zilustrowany zielnik, tak wiedzy gdzie można się pokusić o zerwanie kwiatów (ziół) należy szukać przede wszystkim w zdrowym rozsądku. W odległych czasach zielarze mieli o tyle łatwiejsze zadanie, że i źródeł skażenia było znacznie mniej. Moja podstawowa zasada to zbieranie tylko tych roślin, które znajdziecie na wsi. Miejskie kwiaty i zioła, choć prezentują się pięknie mogą przynieść więcej szkód niż korzyści. Rajem byłoby posiadanie kawałka własnej ziemi, na której dziko kwitną fiołki, bratki i pachnące róże. Istnieje wtedy możliwość stworzenia przydomowego zielnika, w którym można posadzić zioła pierwszej potrzeby. Wyobrażacie sobie wypiekany rano chlebek z czosnkiem niedźwiedzim, albo lemoniadę ze świeżymi listkami mięty? Ogólne zasady zbieractwa ujęłabym w kilku punktach.
- Ogólna znajomość zielarstwa. Jest to punkt podstawowy i oczywisty. Niektóre zioła wyglądają bardzo podobnie a mogą być trujące. Polecam zaopatrzyć się w naprawdę dobry zielnik, najlepiej z ilustracjami roślin zbliżonych wyglądem tak, aby móc je porównać. Wśród współczesnych książek tego rodzaju polecam Dziką Kuchnię Łukasza Łuczaja, jestem jednak przekonana, że coś znajdziecie w czeluściach babcinej biblioteczki.
- Miejsce. Roślin, które następnie przeznaczymy do spożycia nie zbieramy z przydrożnych rowów, poboczy dróg. Spaliny mogą znajdować się nie tylko na wierzchu rośliny ale też być wchłonięte do jej systemu korzeniowego czy liści. Nie zbieramy ziół rosnących w lasach lub na łąkach znajdujących się w otoczeniu fabryk lub elektrowni. Mogą być bowiem zatrute pyłami, tak jak i woda w ich pobliżu może wykazywać znaczny stopień skażenia. Należy również unikać zbiorów ziół rosnących w pobliżu pól uprawnych, gdyż mogą być nasiąknięte nawozami sztucznymi, pestycydami lub herbicydami. Kwiaty i zioła w parkach i miejskich trawnikach pozostawmy jako ozdobę. Wszystkie miejsca wystawione na możliwość kontaktu ze zwierzętami należy wykluczyć ze zbioru. Dość ciekawa jest kwestia lasu. Tak dużo mówi się teraz o bąblownicy wywoływanej przez lisi mocz (patrz punkt następny) i kategorycznym zakazie spożywania leśnych jagód, że dla spokoju odkryte, łatwo dostępne miejsca również wykluczyłabym z listy miejsc, w których można z czystym sumieniem zbierać zioła.
- Mycie. Choć kiedyś mycie zabranych ziół było ściśle zakazane w dzisiejszych czasach nie pozwoliłabym sobie na takie szaleństwo. Przede wszystkim ze względu na ryzyko połknięcia jaj pasożytów. Należy pamiętać by szczególnie dokładnie myć rośliny z wilgotnych łąk i bagien (ryzyko zakażenia motylicą), pochodzące z lasów (ryzyko bąblowca) i okolic siedzib ludzkich (glista, toksoplazmoza). Najlepiej sparzyć rośliny wrzątkiem.
- Kultura zielarstwa. Znajomość roślin to również znajomość gatunków chronionych. Nie zrywaj roślin będących pod ochroną, nie niszcz zasobów natury bez potrzeby, jeśli nie ma potrzeby nie wyrywaj korzeni a także zawsze pozostawiaj większość roślin danego gatunku nietkniętą.
Podstawowe zasady higieny i trochę rozsądku pozwolą Wam cieszyć się pachnącą świeżymi ziołami, magiczną kuchnią. Mam nadzieję, że wypróbujecie ze mną choć kilka z tych przepisów, które jeszcze w tym roku przed nami. Zaznaczam, że nie jestem lekarzem ani biologiem a wykorzystanie ziół i kwiatów w kuchni niesie za sobą ryzyko alergii (zwłaszcza u alergików), więc bądźcie ostrożni no i rozważni. Pozdrawiam i życzę Wam owocnych zbiorów. Póki co korzystajcie z fiołków. Następny pachnący nimi przepis już w sobotę! A poniżej nieco wątłe w tym roku irysy w ogrodzie mojej Mamy.
6 komentarzy:
W takim razie na Śląsku nie mam co marzyć o zbieraniu :( A szkoda, bo zawsze mnie to fascynowało. Może na wsi się uda, w lipcu można chyba jeszcze coś uzbierać, nie? :)
No pewnie! Zagladaj do mnie Porcelanko to cos wymyslimy. Zamierzam w tym roku poeksperymentowac ze zbieractwem. Tak sobie postanowilam w tamtym roku. :)
Bardzo pomocny wpis....ja też ze Śląska to sobie nie pozbieram....ale może gdzieś u kogoś na działce albo na wsi...będę śledzić przepisy, bo świetne.... :)) Pozdrawiam....
A ja Wam tego Śląska zazdroszczę. Macie tyle miejsc do zwiedzania, które tak bardzo bym chciała zobaczyć a do których tak mi nie po drodze. :-(
A gdzie mieszkasz? Mój rodzinny dom jest w Bochni, ale mieszkam w Krakowie. Jedyne co zbierałam w Bochni to jaskółcze ziele, ale nawet i tam nie bardzo wiedziałam, gdzie co zbierać...chyba tylko na wsi może się coś udać znaleźć?:(
Zawsze jak czytam o Łukaszu Łuczaju to sobie myślę, że przecież mieszkam "za miedzą" i mogłabym go poznać osobiście:) Na razie jednak dzika kuchnia to dla mnie tylko znane blogi, sama do niej nie dojrzałam. Ale od ponad roku mam w mieszkaniu domową uprawę parapetową (rucola, roszponka, jarmuż, botwinka, rozmaryn, pietruszka, sałata...), więc na resztę też pewnie przyjdzie czas;)
Prześlij komentarz