Pachnąca latem i różami panna cotta. Kolebką tego deseru, powstałego na bazie śmietany jest Toskania. W wolnym tłumaczeniu z włoskiego, panna cotta oznacza po prostu gotowaną śmietankę, do której w rzeczywistości dodaje się słodzik, żelatynę i wszystko czego zapragniemy, by nadać deserowi konkretny aromat i smak. W tej kwestii nie ma żadnych ograniczeń. Poza dodatkiem w postaci owoców i syropów, słyszałam nawet o dodawanych do deseru naparach z kwiatów lipy, czego - gdyby nie moje dość silne uczulenie - z pewnością bym sobie nie odmówiła.
Tymczasem pomyślałam o ostatnim słoiczku przygotowanego kiedyś przeze mnie syropu różanego, który sprawił, że moja panna cotta uzyskała delikatny, słodki smak. W rzeczywistości kolor deseru nie był tak intensywny, ale dla podkreślenia jego charakteru, zdecydowałam się na dodanie minimalnej ilości barwnika spożywczego. Ważne, aby był dobry jakościowo. Ja użyłam barwnika w proszku, włoskiej marki Fiorio.
Różana panna cotta
150 ml śmietanki 30%
150 ml jogurtu naturalnego
2 łyżki ciekłego miodu (ja użyłam spadziowego)
1 łyżka żelatyny
75 ml mleka
7 łyżek syropu z płatków róży
odrobina barwnika spożywczego
posypka do dekoracji
Śmietankę podgrzewamy w garnuszku, nie doprowadzając do wrzenia a następnie dodajemy do niej syrop różany. Zdejmujemy z ognia na kilka minut. W tym czasie zalewamy żelatynę dwiema łyżkami zimnej wody i dodajemy do śmietanki, energicznie mieszając. Należy pamiętać, aby śmietanka była jeszcze dość ciepła lecz nie gotująca. Mieszamy całość aż do całkowitego rozpuszczenia żelatyny. W następnej kolejności dodajemy jogurt, miód i ewentualnie barwnik, jeśli chcemy nadać deserowi ładny, głęboki kolor. Ponownie mieszamy i przelewamy do naczynia, w którym panna cotta zostanie podana. Lekko przestudzony deser wkładamy do lodówki na kilka godzin i serwujemy schłodzony.
Wracając ze sklepu, zauważyłam w pobliskim warzywniaku łubiankę agrestu. Pamiętam, że kiedyś okazały krzaczek znajdował się w ogródku moich dziadków. Kupiłam. Zapomniałam jednak, jaki potrafi być kwaśny. Chyba trafiłam na mocno wytrawny okaz. ;-)
Lubicie?
4 komentarze:
Ale ładniutko wygląda. Nie odmówiłabym takiego deseru. :)
Pozdrawiam, A. ;)
Wygląda przepięknie, a pewnie jak smakuje!Idealny deser!
Te twoje różane przysmaki bardzo kusząco wyglądają...ja nie mam absolutnie żadnego doświadczenia w przygotowywaniu róż, cieszę się, że się nim dzielisz...może kiedyś spełni się moje marzenie o domu z różanym ogrodem. Wtedy z pewnością skorzystam z twoich przepisów! Pozdrawiam
Mi agrest kojarzy się z ogródkiem prababci. Uwielbiałam go wyciskać do buzi, zaraz po zerwaniu z krzaka.
Prześlij komentarz